Z bp. Janem Sobiłą, biskupem pomocniczym diecezji charkowsko-zaporoskiej, rozmawia Radek Molenda
Diecezja, w której Ksiądz Biskup pracuje, rozciąga się na terenach objętych prawdziwą wojną. W jaki sposób dotyka ona Kościoła?
Nasze parafie, szczególnie w obwodach donieckim i ługańskim, są sparaliżowane. Świątynie są zniszczone, a kapłani – niezależnie od ich pochodzenia – mimo woli pozostania z parafianami, musieli uciekać. Inaczej kazano by im się i tak z zajętych przez separatystów terenów wynosić, albo by ich uwięziono i trzeba by potem wiele starań, aby ich uwolnić. Separatyści traktują nas jak wrogów, ponieważ Kościół katolicki od początku opowiedział się jednoznacznie za jednością Ukrainy w jej dotychczasowych granicach.
Wyjechało i wciąż wyjeżdża z diecezji także wielu wiernych. Czy wrócą, do czego i kiedy? Nie wiadomo. Mimo to księża starają się, także na odległość, duchowo i materialnie wspierać swoich parafian. Wzajemne kontakty utrzymywane są przez komórki. Prowadzona jest wciąż akcja pomocowa np. znajdowania w innych diecezjach lokum dla tych, którzy musieli uciekać ze wschodu Ukrainy. Powiedziałbym, że mamy wciąż aktywnych wśród swoich parafian kapłanów, tyle że na uchodźstwie.
Są dwa przypadki porwań kapłanów. Możemy mówić o prześladowaniach?
Rebelianci kultywują praktyki stalinowskie z czasów ZSRR, gdy bycie katolikiem – kapłanem czy osobą świecką – było nie lada wyzwaniem. Nasza sytuacja zaczyna przypominać tę na Krymie, który oddano bez walki, więc nie powinno być powodu do wrogości wobec katolików. A tam trwa ich exodus na dużą skalę. Czują się dyskryminowani. Żyją w lęku, że w każdej chwili mogą zostać wywiezieni w nieznanym kierunku. Jeśli tej fali wyjazdów się nie zatrzyma, wszystkie krymskie parafie zostaną zamknięte ze względu na brak wiernych.
Oczywiście teraz represje są sprytniejsze. Katolików nie więzi się, nie rozstrzeliwuje. Ale można pozbawić ich pracy i uniemożliwić znalezienia nowej, pozbawić prawa do emerytury, nękać kontrolami, za najdrobniejsze rzeczy dawać mandaty. Można tak urzędowo człowieka zmęczyć, że mimo woli spakuje się i wyjedzie. I to się dzieje.
Jak w tej sytuacji wiernym pomaga Kościół?
Po wybuchu konfliktu nasi wierni potrzebują takiej samej pomocy jak przedtem. W sferze polityki, obrony ich praw – nie możemy zrobić nic. Pomoc udzielana jest stale. Tyle tylko, że obecnie mamy ograniczone możliwości. Warto wiedzieć, że diecezja charkowsko-zaporoska żyje od ponad 20 lat niemal wyłącznie dzięki ofiarności katolików w Polsce – głównie z datków zbieranych w parafiach przez naszych kapłanów podczas ich wizyt w Polsce – oraz dzięki pomocy niemieckich organizacji „Kirche in Not” i „Renovabis”. Nie ma ani jednej parafii, która by się sama utrzymała. Ksiądz utrzymuje Kościół, siebie i biednych, którzy do niego przychodzą, utrzymuje z tego, co wcześniej sam wyprosi. I mam wielki podziw dla polskich proboszczów i wiernych, że mają do nas tyle cierpliwości i dobroci, że przyjmują naszych księży, by mogli w Polsce kwestować. To głęboki ukłon także w stronę polskich biskupów, którzy wciąż nam na to pozwalają.Jakie są więc potrzeby Kościoła na Ukrainie, by mógł pomagać swoim wiernym?
Przede wszystkim proszę wszystkich o modlitwę i post w intencji pokoju, żeby nasze świątynie zaczęły jak najszybciej znów funkcjonować, a kapłani – do nich wrócić i normalnie sprawować opiekę duszpasterską.
W kwestiach zaś bardziej praktycznych – uważam za genialny pomysł pomoc bardziej usystematyzowaną, o której mówi nasz metropolita abp Mieczysław Mokrzycki (metropolia lwowska skupia wszystkie diecezje Kościoła rzymskokatolickiego na terenie Ukrainy – przyp. RM). Postuluje on, by każdą parafię na Ukrainie wzięła pod opiekę jedna, dwie parafie, może dekanat w Polsce. Taka pomoc byłaby bardziej pewna. Wtedy też – gdyby nasi kapłani nie musieli jeździć do Polski po prośbie – diametralnie zmieniłaby się ich sytuacja. Byliby bez przerw dla swoich parafian.
|