– Pobudka o godz. 6, na rower wsiadali między 8 a 9, zsiadali – między 17 a 19. Co 20 km – przerwa na napoje. Po pierwszych 80 km – obiad i jedyny godzinny postój. Nie skupialiśmy się na zwiedzaniu, celem było sanktuarium świętego ojca Pio w San Giovani Rotondo. Udało nam się jednak zobaczyć sanktuarium św. Michała Archanioła w Gargano, bazyliki św. Franciszka i Klary w Peruggii i Asyżu, byliśmy w sanktuarium w Loreto.
Każdy dzień miał swojego patrona. – Wybraliśmy świętych-uśmiechniętych, głównie młodych, by przemówili do jadącej z nami młodzieży: św. Gabriel, bł. Karolina Kózkówna, św. Stanisław Kostka, ale i bł. Matka Teresa. Zza szyby samochodów codziennie uśmiechał się do nas inny święty z portretu i dodawał nam otuchy – mówi diakon Jarosław Bordiuk, który także na bieżąco relacjonował pielgrzymkę na stronie radosniezakreceni.blogspot.com. – Rano w kazaniu było zawsze kilka słów o patronie dnia, czasem wspominaliśmy go w czasie rozmyślań na trasie.
Diakon Jarek przyznaje, że rzeczywiście święci nad nimi czuwali. – Jak na tylu rowerzystów amatorów było bardzo mało wypadków. Były i cuda, skoro po jednym z nielicznych wypadków ranna rowerzystka pod opieką o. Daniela spędziła we włoskim szpitalu zaledwie osiem godzin.
Pytany o owoce pielgrzymki diakon przyznaje: – Nie udało się nikogo wskrzesić ani wygonić złych duchów, ale… Jedna osoba zdystansowana do Kościoła nie opuściła ani jednej modlitwy, ani jednej Mszy. Jednym z cudów były łzy na rozstanie: młodzi, wydawać by się mogło: impregnowani na uczucia, płakali nie ze wzruszenia, ale z autentycznego żalu, że pielgrzymka się skończyła.
O. Danielowi pielgrzymka przyniosła owoce w postaci relacji niepełnosprawnego Andrzeja i pozostałej trzydziestki uczestników. – Przedostatniego dnia zadzwonił do mnie, że już nie może wytrzymać z bólu – wspomina duchowny. – Następnego dnia wstał i bez słowa narzekania ruszył w dalszą trasę. Co było wczoraj, to było wczoraj. A dziś jest nowy dzień, nowe szanse – mówił swoją postawą. Każdą górkę pokonywał w innych intencjach. Jedną – za swoich wrogów. Żadnej nie pokonał dla siebie. Jego obecność nauczyła nas podejścia do osoby niepełnosprawnej, a my pomogliśmy mu przełamać jego bariery.
Dla Oliwii Olszewskiej największym odkryciem i zaskoczeniem była młodzież. – Było z nami 11 osób nieletnich. Tyle się dziś narzeka na młodych, a tu: nikogo nie trzeba było prosić o pomoc – sami pomagali niepełnosprawnemu Andrzejowi. Sami z siebie myli szyby w samochodzie. Zawsze byli pierwsi przy sprzątaniu i naprawie roweru, gdy się komuś popsuł. Angażowali się w oprawę liturgiczną, śpiewali, codziennie był Różaniec i Msza Święta. Byłam zaskoczona także ich kulturą osobistą.
– W pewnym momencie zauważyłem, że nasza pielgrzymka zaczyna się przekształcać w rajd rowerowy – zdradza o. Daniel – odbyliśmy więc dwie poważne rozmowy. Już po pierwszej widać było, że czasem wystarczy powiedzieć „przepraszam” i wszystko jest prostsze. Jeden z uczestników był na koniec rozczarowany, że nie dostrzegł żadnych namacalnych owoców – z jakimi problemami wyjechał, z takimi wraca. Wytłumaczyłem mu: skoro pokonałeś tak trudne trasy, góry i pagórki, w upale i na przekór swoim słabościom, to stawisz czoła także problemom dnia codziennego. Ja tylko sieję na glebę, którą jesteście – powtarzałem pielgrzymom. – Od was zależy, jakie ta gleba wyda ziarno.
Monika Odrobińska |