Z profesor Ewą Thompson z Uniwersytetu Rice’a w Houston w Teksasie, rozmawia Marek Krukowski
Stosuje Pani teorię kolonializmu w odniesieniu do Polski. To może budzić odruchowy sprzeciw, bo z kolonializmem kojarzymy z reguły podboje zamorskie.
W moim przekonaniu bezzasadnie. Narracja utożsamiająca kolonializm z ekspansją zamorską ukształtowała się przede wszystkim pod wpływem dwóch czynników. Po pierwsze, kolonializm zachodnioeuropejski był głównie kolonializmem zamorskim, ale nie wyłącznie – weźmy choćby skolonizowanie Irlandii przez Anglię. Po drugie, państwa kolonizujące otwarcie o swojej ekspansji mówiły. Natomiast etykietki państwa kolonialnego uniknęła systematycznie podbijająca sąsiadujące z nią tereny Rosja. Miała olbrzymie kolonie – w Europie Środkowej, na Kaukazie, w Azji Centralnej czy w dorzeczu Wołgi. Wołga, wbrew temu, co mówi piosenka, nie jest wcale rosyjską rzeką.
Kiedy w wypadku Polski zaczął się kolonializm?
Zapewne najmniej kontrowersyjną cezurą byłby III rozbiór Polski, ale ja jego początków dopatrywałabym się jeszcze w XVII wieku. Przy czym powinniśmy pamiętać, że i Polska była swego czasu państwem kolonialnym.
To są tematy na osobną, długą dyskusję. Przejdźmy zatem do skutków bycia skolonizowanym.
Są one ogromne, gdyż istotę kolonializmu można sprowadzić do siłowego przekształcenia najmniejszej choćby metropolii w peryferię. Jeśli jakaś wspólnota narodowa znika z mapy państw, to przestaje się liczyć na każdym poziomie: politycznym, ekonomicznym, kulturowym. Jej rozwoju nie wyznaczają własne korzyści, tylko decydują o nim wola i interesy hegemona. Naród skolonizowany ma ograniczone możliwości działania, jest zawsze biedny – nie ma narodów skolonizowanych, które są bogate. Taki naród karleje duchowo i fizycznie.
Jakie są psychologiczne skutki skolonizowania?
Fatalne. Polacy w dalszym ciągu mają garb na plecach z tego powodu. Skolonizowanie objawia się m.in. przekonaniem, że gdzieś tam jest władza całkowicie ode mnie niezależna, na którą nie mam żadnego wpływu, która zadecyduje o moim losie. W Polsce, republikańskim kraju, który umiłował wolność, czegoś takiego wcześniej nigdy nie było. Taki pogląd na świat, który pojawił się we wszystkich trzech zaborach, niszczył i w dalszym ciągu niszczy polską pewność siebie, polską dumę, inicjatywę, zdolność do działania. W skolonizowanym kraju ludzie przestają sobie wierzyć, wzrasta podejrzliwość, bo można donieść do hegemona, społeczeństwo się atomizuje. Polsce rozpaczliwie brakuje przywódców. Uderza mnie na każdym kroku to, jak Polacy boją się zostać przywódcami, jak nie potrafią nimi być, jak nie umieją pociągnąć za sobą innych, jak stronią od podejmowania decyzji.
Na czym jeszcze polega taka mentalność?
Na poczuciu niższości, gorszości, drugorzędności, peryferyjności. Wszystko, co lepsze umieszcza się u hegemonów: tam ludzie są twórczy, tam rodzą się najwspanialsze idee, tam mieszka najwyższa mądrość, racja i prawdziwa kultura, tam produkuje się dobre rzeczy, tam w końcu i władza jest lepsza. To hegemon, a w polskim wypadku zachodni hegemon zastępczy, ma wskazywać drogę, ma być najwyższą instancją rozstrzygającą polskie spory. Jeżeli polskie elity oczekują, że w najbardziej żywotnych sprawach ktoś nas wyręczy, to trudno się dziwić, że nie potrafią one myśleć w kategoriach długofalowych polskich interesów.Kim jest i skąd się wziął hegemon zastępczy?
Rosja (czy też Związek Sowiecki) nie miała takiego prestiżu, jakim cieszyli się hegemoni zachodnioeuropejscy, toteż polskie elity zaczęły go szukać i siłą rzeczy znalazły na Zachodzie. Uważam, że potrzeba posiadania hegemona jest częścią składową współczesnej kultury polskiej. Polskie elity, polska inteligencja, czego na przykład nie ma na Ukrainie, jakby nie umiały bez niego żyć. To, moim zdaniem, tłumaczy powodzenie nad Wisłą ideologii mówiących o wyższości Zachodu i naszej niższości.
|
Resentyment to także żywienie uraz, biorących się ze wspominania zaznanych kiedyś krzywd.
Rzeczywiście może on prowadzić do niechęci wobec innych, ale także do czegoś odwrotnego – mniej lub bardziej uświadamianego pogardzania samym sobą, co z kolei powoduje właściwe dla obecnego polskiego życia chroniczne niezadowolenie z otaczającej nas rzeczywistości. Osobowość w takim stanie łatwo przystaje na formułowane za granicą tezy o polskiej ksenofobii, braku tolerancji, zacofaniu i prymitywizmie.