16 kwietnia
wtorek
Kseni, Cecylii, Bernardety
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Sposób na szczęście

Ocena: 4.7
12035
Mamo, dlaczego nie śpiewasz częściej, przecież tak pięknie to robisz? – zapytały córki, kiedy siedziałyśmy razem w pokoju. – Bo wolę wieczór z wami od dziesięciu koncertów – mówi Angelika Korszyńska-Górny.
Mama trzech córek i dwóch synów, żona dziennikarza i pisarza Grzegorza Górnego, obdarzona niezwykłym głosem wokalistka, kompozytorka. Występuje solowo i z zespołem 2Tm2,3.

– Muzyka była dla mnie jak powietrze. Jako nastolatka dużo komponowałam, grałam na fortepianie – wspomina. Od czwartego roku życia grała na pianinie, a już od siódmego – tworzyła. Dostała solidną edukację muzyczną, w 1989 roku wystąpiła na jednym z ważniejszych festiwali na Ukrainie, po czym zaczęła studia na wydziale wokalu operowego Lwowskiej Narodowej Akademii Muzycznej. Coraz częstszymi występami na ukraińskiej estradzie zdobyła popularność.

– Zaczęły się wywiady, zdjęcia na okładki – opowiada. I wtedy spotkała Grzegorza Górnego, ówczesnego korespondenta „Życia Warszawy”. – Był wielce zdziwiony, kiedy powiedziałam, że zajmuję się tym, o czym marzyłam od dzieciństwa, ale nie jestem w tym wszystkim szczęśliwa.

– Kiedy się pobraliśmy i spodziewaliśmy pierwszego dziecka, bałam się macierzyństwa. Grzegorz swego ojcostwa chyba jeszcze bardziej, oboje przecież jeszcze studiowaliśmy.

Do Polski przyjechali na stałe z ośmiomiesięczną córeczką. – Zostawiłam wtedy wszystko: kraj, w którym się wychowałam, rodziców, siostry, przyjaciół, karierę, studia. Przyjechałam do nowego kraju, gdzie była zupełnie inna mentalność, inni ludzie, inny język. To tak jakby zaczynać życie od początku – ocenia.

Z córeczką w domu

– Mąż zapytał mnie, czy chciałabym wejść głębiej do wspólnoty Kościoła. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, w jakim duchowym stanie jestem – wspomina.

Zakarpacie, skąd pochodzi Angelika, było od zawsze mieszaniną kulturową i religijną. Ten region Ukrainy był częścią Węgier, Austro-Węgier, Czechosłowacji, a w 1944 r. wcielony został do ZSRR. – Tata, z zawodu chirurg, ma korzenie węgierskie, rusińskie, rumuńskie i polskie, mama jest Węgierką. Za czasów stalinowskich wielu ludzi zostało za wiarę zesłanych na Syberię. Tata trafił pod Karagandę, do jednego z najcięższych łagrów Związku Radzieckiego. Tata jest prawosławny, a mama jest kalwinką, w domu był i jest praktykowany ekumenizm. Tata był moim pierwszym katechistą. Czytał nam Biblię, uczył modlitwy, przekazywał wiarę. To był czas, kiedy kościoły były u nas pozamykane. Nie znaliśmy liturgii, Mszy Świętej. Ochrzczona zostałam potajemnie, ze względów bezpieczeństwa, w kościele podziemnym, przez znajomego kapłana, z którym tata był w łagrze. Dopiero po odwilży w 1991 r. we Lwowie otworzono kościoły. Ludzie, z którymi studiowałam, dali mi do ręki katechizm i zaprowadzili do świątyni – opowiada Angelika Korszyńska-Górny.

Z takim bagażem przyjechała do Polski. Poszła z mężem do kościoła oo. paulinów w Warszawie.

– Chodziłam codziennie, tak byłam spragniona. Zaczęliśmy też chodzić na katechezy neokatechumenalne. Był to dla mnie zupełnie nowy świat, którego początkowo „nie czułam”. Postanowiłam jednak trwać. Nie miałam rodziny i znajomych. Zaczynała się praca nad „Frondą”, Grzegorz całe dnie przebywał w redakcji. Ja, z córeczką w domu, uczyłam się języka polskiego. Czytałam książki ze słownikiem, słuchałam radia. Telewizora nie mieliśmy. Nie mieliśmy pralki, szafy, a nawet kuchenki. Śmieję się dzisiaj, kiedy opowiadam dzieciom: na Ukrainie miałam świetne mieszkanie, fortepian, piękne obrazy od przyjaciół i nie czułam się szczęśliwa. A tu, w Polsce, w takich warunkach, tak – wyjawia.

– Każde kolejne dziecko przychodzące na świat zabijało we mnie egoizm. Przed ślubem planowaliśmy z Grzegorzem, że kiedy będziemy małżeństwem, on będzie miał swój gabinet do pracy, ja swój pokój, gdzie będę komponowała. Mieliśmy te „swoje” pokoje przez rok. Potem jego zamienił się w pokój dla gości, bo u nas w domu zawsze było dużo osób, a mój w pokój dziecięcy. Na świat przyszły kolejno Annamaria, Kamila, Noemi, Jeremiasz i Augustyn.

Rodzina i muzyka

W kościele oo. paulinów poznała muzyków: Tomka Budzyńskiego, Roberta Friedricha-Litzę, Darka Malejonka. I nieżyjącego już Piotra Żyżelewicza „Stopę”. Kiedy usłyszeli jej operowy głos, natychmiast znalazła się w zespole 2Tm2,3. – Wychodząc na scenę, proszę Boga, żeby śpiewać na Jego chwałę, bo zawsze jest pokusa, by robić z siebie bożka. Mam jednak dużo obowiązków i nie chcę, by rodzina ucierpiała. Ale udaje się czasami – między prasowaniem a gotowaniem obiadu – znaleźć czas na muzykę – opowiada.

Pomysły na skomponowanie najlepszych utworów przychodziły w różnych momentach, np. śpiewany po hebrajsku Psalm 23 powstał podczas podróży pociągiem. – Kiedy nie miałam rodziny, komponowałam z wielkim namaszczeniem, dopieszczałam swoje ego. Tamte utwory były ładne, ale czy miały duszę? – zastanawia się.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 16 kwietnia

Wtorek, III Tydzień wielkanocny
Ja jestem chlebem życia.
Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 30-35
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter